W poniedziałki Monia nie pracowała. Zasuwała w niedziele i w ramach rekompensaty szefostwo dawało jej wolne na następny dzień. Pamiętałam doskonale, kiedy kilka miesięcy temu wyrzucała swą złość, klnąc, że ma kolejny spierniczony weekend.
Dojazd do Łostowic zajął mi ponad kwadrans. Jechałam wolno, zastanawiając się, czy na pewno o niczym nie zapomniałam. Zadzwoniłam do drzwi. Nie musiałam długo czekać, by w progu ujrzeć przyjaciółkę, z uśmiechem od ucha do ucha tak jak za każdym razem, kiedy się spotykałyśmy.
– Jesteś po szkoleniu? – zapytała w drzwiach Monika. – Szokujesz mnie. Zawsze zabierasz na swoje wykłady dwie walizki? – zdziwiła się, widząc mój bagaż.
– Niekoniecznie.
Przyjaciółka przymrużyła oczy, gdy parkowałam manatki w korytarzu.
– Zostało jeszcze trochę rzeczy w samochodzie. – Nie wiedziałam, jak najprościej przekazać, co się dzieje.
– Zajebiście! Czyli w sensie, że jak to? – Zmarszczyła brwi. Radość prysła. Widząc moją minę, zaczęła podejrzewać, co zaszło. Już trochę się znałyśmy, więc rozumiałyśmy się bez słów. Objęła mnie i przytuliła do siebie, czym wywołała rzekę łez. Tama puściła.
– Nie chcę mieć opuchniętych oczu.
– Przy mnie możesz. Rozgość się! Zresztą wiesz, gdzie jest twój pokój. Wstawiam wodę.
Zamiast z kubkami Monia wróciła z butelką wina. Napełniła kieliszki i przerwała ciszę:
– Pokłóciliście się?
– Gorzej.
– Co może być gorszego? – ciągnęła mnie niecierpliwie za język.
– Jak widzisz, spakowałam manele i wrzuciłam klucze do skrzynki na listy.
– No to musiał odwalić coś ostrego?!
– Obraca jakąś inną dupę.
– O kurwa. – Kumpela zakryła rozdziawioną buzię. – Ale jak? Nakryłaś go?
– Niezupełnie.
– Jak niezupełnie? Albo nakryłaś, albo nie.
– Za łóżkiem znalazłam opakowanie po gumce.
– No ale ty używasz plastrów.
– Wiem, nie musisz mi mówić.
Zamilkłyśmy. Tak jakbyśmy obie analizowały to, co powiedziałam. Skupienie na twarzy Moni zdradzało, że szuka racjonalnego wyjaśnienia.
– Kiedy wróciłam ze szkolenia, był wielce obrażony. Olał mnie, gdy chciałam się kochać – wyjaśniałam.
– I nic nie podejrzewałaś?
– Nie.
– Nie było dymów ostatnimi czasy?
– Nie.
– Nie chował komórki? Nie wychodził o dziwnych porach? – zalewała mnie rzeką pytań Monika.
– Wiesz, on często pracował o różnych godzinach. Ja chyba tak do końca nie wiedziałam, co robił.
– Mówiłaś coś o handlu samochodami.
– Niby tak. Nie wnikałam w jego interesy, żeby i on nie zagłębiał się w moje szkolenia. Pracę staraliśmy się zostawiać w pracy. W domu byliśmy dla partnera.
– No tak, aczkolwiek handlarze to zawsze typy spod ciemnej gwiazdy.
– Ja tam nie wrzucam wszystkich do jednego worka.
Tknęło mnie. Zdałam sobie sprawę, że zaczęłam wybielać Emila, choć powtarzałam, że nie chcę go więcej widzieć. Wprawdzie należały mi się wyjaśnienia, jednak uznałam to za zbędne. Pieprzone tłumaczenia, wywody, skomlenie, błaganie o drugą szansę nie zasklepią rany. Wręcz przeciwnie rozerwą na drobniejsze kawałki.
– Przed wyjściem zasłałam łóżko i położyłam na nim to, co znalazłam, z pożegnalną kartką – kontynuowałam.
– Tak bez słowa? Bez konfrontacji face to face?
– Monia, a co ja jeszcze mu miałam tłumaczyć?! Jakoś nie mam ochoty na teksty w stylu „to nie tak, jak myślisz”.
– A jeśli miałby sensowne usprawiedliwienie?
– To oświeć mnie, podaj choć jedno.
Zaskoczyła mnie błyskawiczną próbą retrospekcji.
– Pamiętasz taki teledysk… Kiedyś mi puszczałaś… – Szukała czegoś w pamięci. – Jak żona znajduje prezerwatywę w koszuli męża.
Nie wiedziałam, o co jej chodzi.
– A tę prezerwatywę wcześniej znalazł mąż w samochodzie żony – ciągnęła. – Oboje pomyśleli, że jedno drugiego zdradza, a tak naprawdę ten kondom znalazł się w aucie przypadkiem.
– No tak, pamiętam. „Horny” – przyznałam. Kiedyś przeżywałam fazę na katowanie starych klipów. – Jesteś stuknięta!
– O właśnie.
– Niby kto miałby przypadkiem wrzucić to coś za łóżko naszej sypialni na trzecim piętrze?
Monika nie brnęła dalej w swoją absurdalną koncepcję. Na całe szczęście, bo przez moment podniosła mi tylko ciśnienie.
– Skurwysyn – podsumowała.
Stuknęłyśmy się kieliszkami.
– Szkoda gadać. Najwidoczniej nie był mi pisany. Najgorsze, że zwaliłam ci się na głowę.
– A czy to pierwszy raz? Twój pokój stoi wolny. – Monika starała się ukryć zadowolenie.
Zwykle kiedy u niej pomieszkiwałam, świetnie się bawiłyśmy. Uwielbiałyśmy swoje towarzystwo.
– No właśnie, znowu to samo. – Pokręciłam głową w poczuciu bezsilności.
– Nie wymyślaj. Mieszkaj, ile chcesz. Zresztą dzięki temu przynajmniej nadrobimy zaległości, bo ostatnimi czasy mnie zaniedbujesz.
Powiedziała to w żarcie, jednak rzeczywiście, odkąd zamieszkałam z Emilem, nasz kontakt podupadł. Pół roku temu, gdy wynajmowałam u niej pokój, miałyśmy dla siebie ogrom czasu. Wspólne wieczory przeważnie poświęcałyśmy na babską paplaninę. Mogłyśmy rozmawiać bez końca. Nasza relacja była wyjątkowa. Kiedyś wydawało mi się, że najlepsze przyjaciółki 32musiały się znać od dziecka, od wspólnej ławki w szkole podstawowej. My jednak odnalazłyśmy się niespełna cztery lata temu. Kiedyś mój chłopak, w ramach prezentu urodzinowego, wykupił mi kilka lekcji jazdy konnej. Los tak chciał, że Monika była moim instruktorem. Zawsze w wakacje przyjeżdżała do ojca, który miał stadninę koni w okolicach Wejherowa. Zajmowała się hipoterapią oraz jazdą konną. Dziwiło mnie, że skoro tak lubi obcowanie ze zwierzętami, ciągnie ją do miasta. U ojca miała zapewnioną pewną, przyjemną, choć nie lekką pracę. Nie kręciła ją jednak wieś. Wolała być na swoim, bliżej koleżanek, luzackiego życia, zgiełku i roboty w gastronomii, pomimo że przeważnie trafiała na pracodawców, z którymi wiecznie się użerała.
Do wieczora zapełniłam szafę i pozbyłam się kurzu w „moim” pokoju. Od ostatniego pobytu niewiele się zmienił. Zniknęły tylko kwiatki z parapetu, które Monika notorycznie zapominała podlewać.
– Nic tu nie przestawiałam, nic nie dotykałam. – Stanęła w drzwiach, przyglądając się, jak rozkładam swój makijażowy ekwipunek na biurku.
– I nie spałaś w moim ponoć wygodnym łóżku? – podpytywałam.
– W żadnym wypadku. A nie, sorry…
– A jednak.
– Ja nie, Celina zaliczyła dwie nocki. Była dwa miesiące temu.
– Co u niej?
– Wszystko okej. Ponoć jej stary zabrał dzieciaki i pojechał na weekend do swojej matki, a że ona nie przepada za teściową, przyleciała do Gdańska. Urwałyśmy się na małą imprezkę i odwiedziła ojca w Wejherowie.
– Widzę, że za każdym razem musisz balować ze swoimi gośćmi.
– Wiesz, musiałyśmy nadrobić stracony czas z siorą.
– Oj, tak – przyznałam.
Nie dziwił fakt, że siostry próbowały spędzać wspólnie każdą możliwą chwilę. Kto by zareagował inaczej, gdyby po wielu latach dowiedział się, że ma rodzeństwo? Celina była otwartą kobietą i pomimo sporej różnicy wieku nawiązała z siostrą nić porozumienia. Znałam ją w dużej mierze z opowieści Moni. Kilka razy ją widziałam, sprawiała bardzo miłe wrażenie.
Rozległ się dzwonek mojego smartfona. Spojrzałam na wyświetlacz. Wyciszyłam telefon. Po minucie zawibrował, oznajmiając, że dostałam esemesa.
A co to się wydarzyło, gdzie jesteś?
– Zaczyna się, chłopak przyszedł do domu i zastał puste ściany – oznajmiłam.
Weszłam w kontakty i zmieniłam „Emil” na „Dupek E”. Wyłączyłam komórkę, a Monika zabrała się za otwieranie drugiej butelki wina. W międzyczasie przyniosła miskę sałatki warzywnej.
– I co, będziesz się teraz przed nim ukrywać? – zapytała.
– Nie mam ochoty tego czytać – skomentowałam.
– A ja myślę, że mimo wszystko warto choć raz porozmawiać. Powiedzieć mu oficjalnie, że kończysz ten związek, bo nie pozwolisz sobie na zdradę. Niech będzie świadomy, że nie chcesz telefonów i esemesów, i w ogóle kontaktu. Zamknij temat oficjalnie. Nie musisz się z nim widzieć, wystarczy zadzwonić.
– O ludzie i ludziska. – Irytowała mnie swoimi mądrościami. Najgorsze, że miała rację. – Dobrze.
– Co dobrze? – Wierciła mi dalej dziurę w brzuchu. – Dobrze, że to zrobisz, czy dobrze na odczepnego?
– Dobrze, że to zrobię. Pozwolisz tylko, że nie dzisiaj?!
– A kiedy?
– Jutro.
– Słowo?
– Słowo.
Pozmywałam po kolacji i usiadłam z laptopem na kolanach, aby zaplanować ciekawy urlop. W tym czasie Monia zajęła się swoją ulubioną czynnością – rozwiązywaniem krzyżówek. W każdym pomieszczeniu walały się panoramiczne wydania tego zjadacza czasu. Wszystkie wymalowane długopisem we wzorki i znaczki, ze zdecydowaną przewagą serduszek i pierwszej litery jej imienia. „M” w tysiącach możliwych rodzajów czcionek.
– Co tam przeglądasz? – Oderwała się od łamigłówki, gryząc końcówkę długopisu.
– Chcę gdzieś wyskoczyć na parę dni – powiedziałam, nie podnosząc wzroku znad ekranu.
– Zazdroszczę. Z chęcią bym się przyłączyła.
– To jaki problem? Kiedy możesz wziąć urlop?
– Raczej nie za szybko. Posraliby się, gdybym chciała wolne.
Monika Balczyńska była typem kobiety, która nie potrafiła za długo pracować w jednym miejscu. A to nie podobało się szefostwo, to koleżanki z pracy, czy też marna wypłata. Wiązało się to z tym, że nowy pracownik proszący o kilka dni urlopu zderzał się z niezadowoleniem przełożonych.
Po niespełna godzinie straciłam wenę do maglowania ofert. W pewnym momencie już sama nie wiedziałam, na co się zdecydować. Dopiłam do końca wino i skłaniałam się w myślach, by poczłapać już do łóżka.
– Potrafi obudzić w tobie olbrzyma… – rzuciła hasło z krzyżówki Monika. – Na er i siedem liter.
– Robbins – odpowiedziałam, wstając z łóżka.
– Skąd wiedziałaś?
– Tę książkę czytałam dziesiątki razy.